W
tym roku przypada jubileusz Pańskiej pracy dziennikarskiej oraz twórczości
fotograficznej i działalności z tym związanej. Proszę przyjąć
serdeczne gratulacje.
Juliusz
Garztecki: 45 lat temu na konkursie dla młodzieży szkolnej otrzymałem
II nagrodę za zdjęcie przedstawiające ośnieżone tuje - coś z
klimatu Jana Sunderlanda. A 40 lat temu w jednym z tygodników
pozwolono mi wykleić pierwszą makietę. Tak się to wszystko zaczęło.
Fot.
Grażyna Plutecka
|
Co
sprawiło, że jako dziennikarz związał się Pan przede wszystkim
z fotografią?
J.G.:
Pełniłem rozmaite funkcje związane z dziennikarską profesją: byłem
redaktorem naczelnym, korespondentem zagranicznym, krytykiem
teatralnym i publicystą ogólnokulturalnym. W pewnym momencie
stwierdziłem, że powinienem skupić się no czymś jednym –
na fotografii. Był czas, kiedy o twórczości fotograficznej pisało
zaledwie kilka osób - Urszula Czartoryska, Jan Sunderland, Lech
Grabowski i ja. Nie było też tak łatwo jak dziś korzystać z łomów
prasy. Recenzje z wystaw fotograficznych, notki i zdjęcia trzeba było
po prostu upychać. Ale skupiłem się przede wszystkim na historii
fotografii i popularyzowaniu ruchu amatorskiego. Po dokładnym
zapoznaniu się z historią fotografii światowej okazało się, że
polską fotografię reprezentują w tego rodzaju wydawnictwach
zagranicznych dwa nazwiska: Jan Bułhak i Edward Hartwig. Doszedłem
do wniosku, że jeżeli w tym zakresie nie będziemy prowadzili
krajowych badań, to nie będziemy istnieli w historii fotografii światowej. |
Inny problem: większość publikacji o historii fotografii polskiej
opierała się na danych zaczerpniętych z sześciu artykułów
pochodzących z lat 1860-1925. Dlatego postanowiłem, że każdy mój
artykuł będzie oparty na własnych badaniach i źródłach.
Dlaczego
popularyzowanie fotografii poprzez ruch amatorski uważa Pan za
rzecz tak istotną?
J.G.
: Każdy artysta wywodzi się z tego ruchu. Taki, który się tego
wyrzeka, przypomina mi kogoś, kto wypiera się matki i ojca. Dość
często spotykam się z deprecjonowaniem tego, co się dzieje w
ruchu amatorskim. Powołam się przy tym na casus znanego mi członka
ZPAF-u, który odmówił macierzystemu towarzystwu swego udziału w
wystawie, tylko dlatego, iż kilka miesięcy temu otrzymał
legitymację artysty. Czy trzeba coś więcej?
Wielu
zdolnych fotoamatorów zawdzięcza Panu "wypłynięcie na
szerokie wody".
J.G.:
-Postawiłem sobie za zadanie wyszukiwanie i popularyzowanie twórczości
najzdolniejszych przedstawicieli ruchu amatorskiego: polecanie ich
do ZPAF-u, zwracanie uwagi na nich poprzez publikację. Myślę, że
to mi się udaje. Ogromna wartość twórczości nieprofesjonalnej
kryje się przede wszystkim w osobistym rozwoju nie tylko jednostki,
lecz także całych grup społecznych. Nie zawsze zdajemy sobie z
tego sprawę.
Nazwiska
pojawiające się w ruchu fotoamatorskim dowodzą tego.
J.G.:
Proszę pani, mamy wspaniałych ludzi. Chociażby Wiktor Franczyszyn
z Piły, który jednoosobowo ocalił biennale "Dziecko",
organizowane w tym mieście. Inny przykład -Słupskie Towarzystwo
Fotograficzne, działające w okropnych warunkach, ale potrafiące
zorganizować ogólnopolską wystawę pn. "Temat muzyczny w
fotografii", i to wystawę na wysokim poziomie. A jest to wynik
ciężkiej pracy kilkunastu ludzi oddanych tej sprawie. l to są
rzeczy na porządku dziennym w naszym kraju. A jeśli czasem dzięki
publikacji prasowej otrzymuję list ze słowami: "Dzięki pańskiej
interwencji otrzymaliśmy..." - sprawia mi to prawdziwą
satysfakcję.
Poświęćmy
trochę uwagi Pańskiej fotografii. Przez wiele lat związany był
Pan z fotografią aktu.
J.G.:
Z dwóch powodów: osobistego - bo jest to najtrudniejszy temat w
fotografii - i społecznego - bo jeszcze 10 lat temu trzeba było w
jakiś sposób przełamać obyczajowe bariery, m. in. także przez
fotografię. Dziś moc tamtych założeń zmalała. Stąd swoje
zainteresowania przeniosłem na fotografię socjologiczną.
Co
Pan nazywa fotografią socjologiczną?
J.G.:
Mam na myśli fotografię będącą narzędziem społecznych
penetracji. W ramach działalności Grupy "A-74"
przeprowadzamy tego lata akcję dokumentacji mieszkań robotników
zatrudnionych w jednej z wielkich fabryk.
Fotograficzna
sonda?
J.G.:
Coś takiego. Sądzę, iż w tej chwili fotografia postkonceptualna
wyczerpuje swoje możliwości.
Dlaczego,
jak Pan sądzi?
J.G.:
Bo skupiła się wyłącznie na badaniu możliwości i granic
fotografii. A fotografia jako narzędzie ma ogromne szanse. Od 2-3
lat obserwuję powielanie przez postkonceptualistów tych samych
problemów fotograficznych. Fotografia socjologiczna natomiast
wkracza na grunt wprawdzie nie nowy, ale zbyt mało znany. Zaledwie
troje ludzi zajmowało się tym: Łukasz Dobrzański, Ryszard Okniński
i Aleksander Minorski. Czy można sobie wyobrazić, by artyści
fotograficy województwa katowickiego byli w stanie stworzyć
dokumentację wszystkich hoteli robotniczych no swoim terenie? Ale
towarzystwa fotograficzne mogą to zrobić. Tegoroczny plener Grupy
"A-74" poświęcony będzie fotografii dokumentalnej i
reportażowej.
Pańska
działalność w ruchu amatorskim wiąże się również z działalnością
Federacji Amatorskich Stowarzyszeń Fotograficznych.
J.G.:
Od 12 lat jestem członkiem Rady Federacji, a w obecnej kadencji -
członkiem Prezydium FASF.
Niezależnie
od dotychczasowych osiągnięć, co może jeszcze zdziałać
Federacja jako sojusznik, preceptor i propagator ruchu
fotoamatorskiego?
J.G.:
Niewiele. -?
J.G.
: Zdajmy sobie sprawę z tego, że Federacja to tylko biuro z
kilkoma ofiarnymi ludźmi i aktywnością kilku towarzystw, którym
niedawno powierzono funkcje komisji: Gdańskiemu Towarzystwu
Fotograficznemu funkcję Komisji Tytułów i Odznaczeń, Gliwickiemu
Towarzystwu Fotograficznemu - Komisji Wydawnictw. Praktycznie
najskuteczniejsze okazują się wyjazdy członków Prezydium w
teren, interwencje u władz terenowych, interwencje prasowe;
sympozja i plenery, inny ważny dział pracy FASF, organizowane są
ze zmiennym szczęściem.
|
Fot.
Juliusz Garztecki |
W
związku z tym, co może się zmienić w relacji: Federacja - ruch
amatorski?
J.G.:
Mam niekanoniczny stosunek do samej Federacji. Jej działalność
inspirująca może być raczej skromna, bo towarzystwa doskonale
potrafią stawiać sobie zadania i realizować je. Patronat
Federacji ma natomiast znaczenie moralne. Federacja może
reprezentować ruch amatorski u władz centralnych i terenowych,
zwracać uwagę na potrzebę pomocy dla cennych inicjatyw itp.
Należy
Pan do tych działaczy ruchu amatorskiego, którzy zadziwiają
konsekwencją w żywym reagowaniu na wszystko, co w tym ruchu się
dzieje.
J.G.:
Zarówno w dziennikarstwie, jak i działalności fotograficznej,
zwracam zawsze uwagę na związek z życiem społeczeństwa. Dla
historii fotografii nie jest ważne, czy pan X założył swój zakład
w roku 1854 czy też w 1860, lecz jest istotne, w jakim stopniu jego
fotografia była obrazem życia ówczesnego społeczeństwa.
Podobnie w mojej pracy dziennikarskiej: kiedy jako krytyk teatralny
recenzowałem spektakl, to nie skupiałem się na tym, jak gra
aktorka: źle czy dobrze, lecz na tym, co z tego spektaklu wynieśli
widzowie.
W
tym roku miał Pan indywidualną wystawę w Austrii i Anglii.
J.G.:
Następna będzie w Szwecji, a potem - Hiszpania. Przyjąłem zasadę
uczestniczenia w wystawach krajowych zaproszeniowych i organizowania
wystaw indywidualnych.
Zawdzięczamy
Panu także wiele interesujących publikacji. Co nowego?
J.G.:
Przystąpiłem do pisania książki poświęconej podstawom estetyki
współczesnej fotografii. Oprócz tego - opracowania biuletynów,
skryptów, wyjazdy, spotkania.
Przy
takim ogromie zajęć brak czasu jest z pewnością dotkliwy.
J.G.:
Przeraża mnie, ale kiedy niedawno zapytano mnie, czy zgodziłbym się
poddać hibernacji na 75 lat - dałem odpowiedź przeczącą. W roku
2050 trudniej by mi było niż dziś uporać się ze wszystkim, co
przyniesie czas, no i nie byłbym w stanie przyswoić sobie nawału
ówczesnej wiedzy.
Do
czego sprowadzają się Pańskie obserwacje twórczości
fotoamatorskiej?
J.G.:
Tylko w dwóch przypadkach można liczyć na zadowalający i
oryginalny rozwój tej twórczości: gdy fotografujący dostrzegł
coś w świecie i fotografia stała się dla niego narzędziem
postrzegania oraz gdy fotografujący ma coś do powiedzenia i robi
to za pomocą fotografii.
Nie
uwzględniliśmy w naszej rozmowie porad dla fotoamatorów.
J.G.:
Proszę pani, żadne rady, porady nic nie znaczą. l żadne przynależności
nie określą artysty. Artystę określa poziom jego świadomości.
Jakie
ma Pan życzenia w związku z tak imponującym, bo podwójnym,
jubileuszem?
J.G.:
Życzenie mam jedno: żeby mój nekrolog napisany był przez Jana
Sunderlanda.
Rozmawiała:
Halina Murza-Stankiewicz
Źródło:
Wydawnictwo "Arkady",
Magazyn
Fotograficzny FOTO
Nr
5, str. 134, 1978 r
|
|
Sent:
Wednesday, April 28, 2010 10:59 AM
Subject: Arkady - wywiad
Szanowny Panie Michale,
Wydawnictwo Arkady cieszy nas fakt, że zechciał pan sięgnąć do tego ponadczasowego tekstu. Nie widzimy przeciwwskazań do opublikowania wybranego przez Pana wywiadu. Uprzejmie prosimy jednak o zamieszczenie przy tym tekście skanu okładki książki, która idealnie odpowiada tematowi Pańskiej strony, tj. „Nowy podręcznik fotografii” oraz linku do strony
www.arkady.com.pl. Okładka będzie zapewne ciekawym elementem graficznym Państwa strony, zaś link wzbogaci ją o dodatkowe możliwości poszerzenia wiedzy.
Pozdrawiam
Tadeusz Deptuła |
28.04.2010.