W dniu 13 września 2001 roku w
Zamku Królewskim w Warszawie odbył się wernisaż wystawy fotografii
autorstwa Mieczysława Cybulskiego AFRP zdfp, Stefana Sadowskiego AFRP,
Andrzeja Skorskiego AFRP, Tadeusza Wackiera AFRP i Andrzeja Wiernickiego
PORTRET RODZINNY WARSZAWIAKÓW
pod honorowym patronatem Prezydenta Warszawy.
Autor projektu akcji: Mieczysław
Cybulski AFRP, zdfp
Organizatorzy: "Fundacja "Fotografia
dla Przyszłości", Fotoklub Rzeczypospolitej Polskiej Stowarzyszenie Twórców,
Zamek Królewski w Warszawie
Organizacja: (kurator) Małgorzata
K. Dołowska AFRP
Z katalogu
wystawy:
Z opinii
Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk - doc.
dr hab. Wanda Mossakowska
Rodzina jaka
jest? - Juliusz W. Garztecki AFRP, zdfp
Parada pokoleń
- Olgierd Budrewicz
Od Fundacji-
Małgorzata K. Dołowska AFRP
Z opinii Instytutu Sztuki Polskiej
Akademii Nauk
Pomysł uwiecznienia różnych
rodzin warszawskich na zdjęciach wydaje się bardzo interesujący i inspirujący
zarówno w aspekcie społecznym jak i artystycznym. Powstały w ten sposób
fotograficzny portret najmniejszej, podstawowej komórki zbiorowości jaką
jest rodzina, stanowić będzie nie tylko ważny wizualny zapis pewnego wycinka
naszej rzeczywistości, ale również trwały i znakomity materiał do różnorakich
badań antropologicznych, socjologicznych czy historycznych.
Zorganizowana w wyniku akcji
wystawa (a może później i albumowe wydawnictwo) wpisze się doskonale w
tradycję i ciąg takich sławnych, historycznych już wystaw, jak międzynarodowa
"Rodzina człowiecza", która od roku 1968 objechała niemal cały świat, oraz
polskie eksponowane w "Zachęcie": "Fotografia chłopów polskich" (1985)
i "Inteligencja polska XIX i XX wieku" (1995) oraz w Muzeum Niepodległości
"Inni wśród swoich" (1992).
Wszystkie te wystawy cieszyły
się wyjątkowym zainteresowaniem i frekwencją.
Doc. dr hab. Wanda
Mossakowska
Kierownik Zbiorów Fotografii
i Rysunków Pomiarowych
Rodzina jaka jest?
Nie istnieją żadne obiektywne
kryteria oceny fotografii kreacyjnej, dawniej zwanej artystyczną. Nie istnieją
wobec żadnej sztuki. Przez wieki istniały normy estetyczne: tak należy
malować, tak należy rzeźbić, tak należy pisać poezję. Na początku XX wieku
te kryteria zostały unieważnione.
Każdy twórca powołuje własną
estetykę, własną normę. Fotografia stała się sztuką plastyczną jak wszystkie
inne, odbiorca może ją akceptować lub nie. Stąd także upadek krytyki sztuki,
gdy krytyk może co najwyżej objaśnić "co twórca chciał przekazać", lecz
nie wartościować, bo brak miarki wartości.
Fotografia ma jeszcze inny aspekt,
z którym nie mogą konkurować inne sztuki plastyczne.
Jest to możliwość tworzenia
dokumentów. A w ich obliczu mówimy: to jest prawdą bo tak jest na fotografii.
Nie istnieje ostry podział
prawda-nieprawda. To raczej kwestia ilościowa. Ile prawdy o rzeczywistości
przekazał dokumentalista? Jak dobitnie? Czy inscenizację faktów, które
miały miejsce, lecz wówczas nie zostały zapisane, można uznać za nieprawdę?
Prawie sto trzydzieści lat
temu wybitny fotograf warszawski i jeden z pierwszych teoretyków fotografii
ubolewał nad tym, że nie istniała fotografia w epokach Piastów czy Jagiellonów,
bo ileż moglibyśmy się dowiedzieć o ludziach ówczesnych, ich życiu, obyczajach,
zainteresowaniach. O ich rodzinach.
Gdy oglądamy fotografie rodzin
warszawskich, możemy z pełną odpowiedzialnością zastosować kryterium historyczne:
Czego o rodzinach dowiedzą się ludzie za lat sto i dwieście?
Wiele technik zapewnia, że
obraz fotograficzny może być zapisem trwałym. A więc oceniajmy, bo zawsze
możemy zapytać, czy to, co wiemy o rodzinach warszawskich nie przeczy temu,
co na zdjęciach widzimy? I czy potomnym przekazana została pełna, wszechstronna
informacja? Oto estetyka fotografii dokumentalnej.
Juliusz W. Garztecki
AFRP,
zdfp
Prezydent Kapituły FRP
Parada pokoleń
Historia miasta zawsze splatała
się z indywidualnym losem jego mieszkańców. Dzieje zarówno miast jak i
ich mieszkańców obrastają w legendy. Pod tym względem Warszawa nie ma sobie
w Europie równych. Przerywany wielokrotnie, dramatyczny życiorys stolicy
Polski sprzyjał od wieków powstawaniu opowieści prawdziwych - i fantazji.
Kroniki rodzinne obywateli
naszego miasta bywały bogate, często w jakiejś chwili niespodziewanie się
urywały, obfitowały w wydarzenia gwałtowne. W innych, normalnych skupiskach
ludzkich cywilizowanego świata, dziedziczy się tradycje i dobra materialne.
W "nienormalnej" Warszawie rzadko trafia się kanapa po babci, zastawa stołowa
po cioci, także biżuteria, porcelana czy stare zegarki - one zawsze miały
tutaj silną skłonność do zamieniania się w parę wodną, Tylko pamięć, choć
zawodna, trwa.
Rodziny warszawskie traciły
więc nie raz wszystko, życia nie wyłączając. Coś przecież zachowało się
na pamiątkowych fotografiach, wiele w ustnych przekazach. Z przyjmowaniem
bona
fide relacji bezpośrednich, nawet z pierwszej ręki, a tym bardziej
informacji wtórnych, należy zachować umiarkowaną rezerwę. Istnieje zrozumiała
skłonność członków rodzin i rodów nawet wielce szanowanych do mieszania
faktów z fikcją, do mimowolnych przeinaczeń, ale i - choć rzadko - do świadomych
kłamstw. Przeważnie dotyczy to czynów heroicznych naszych przodków, ich
zasług dla kraju i miasta. Chętnie buduje się pomniki ojcom, dziadkom i
pradziadkom, bo to - sadzi wielu - nobilituje ich żyjących potomków; przemilcza
się natomiast epizody mniej efektowne lub mało zaszczytne.
Zdawało się przez czas pewien
po wojnach i powstaniach narodowych, których akcja rozgrywała się tu wprost
na ulicach i w domach, szpitalach i kościołach, zwłaszcza po drugiej wojnie
i Powstaniu Warszawskim - że większość dokumentów rodzinnych przepadła
bezpowrotnie, co po części istotnie się dokonało. Z biegiem lat wydobyto
wszelako na światło dzienne to i owo, odnaleziono zguby i obiekty rabunku,
strzępy rodzinnych kronik. Jeszcze po roku 1989 ujawniono zaskakującą ilość
nieznanych pamiątek z wojny bolszewickiej, lat międzywojennych, okresu
walki podziemnej, zmagań z narzuconym Polsce systemem politycznym.
I stało się, że pokolenia ostatnie,
które dopiero wchodzą w życie, okazują rosnące zainteresowanie historią
własnych rodzin i rodów, odgrzebują w piwnicach i na strychach (choć tych
nie pozostał nadmiar) cenne zakurzone rupiecie. Ich starsze, dogasające
pokolenia stanowią obiekt dociekliwych pytań synów, córek, wnuków i prawnuków,
którzy pewnego dnia postanowili przerwać lub rozrzedzić odwiedziny dyskotek
czy ostudzić swoją fascynację Internetem, aby uzupełnić wiedzę o prawdziwych
korzeniach swojego pochodzenia. Wiemy na ogół, że w Warszawie znikneły na zawsze niektóre rodziny, w tym także te znakomite, wielce dla miasta
zasłużone, rozwiały się nawet ich nazwiska - Fukier, Malcz, Hiszpański,
dziesiątki innych - i pozostał po nich jedynie żal i nagrobki na cmentarzach.
Spisywałem kiedyś dzieje kilkudziesięciu zasłużonych dla kultury miasta
rodów i klanów rodzinnych, przez kolejne lata obserwowałem jak szybko wielu
z ich przedstawicieli odchodziło. Zacytowałem wtedy we wstępie do książki
o "sagach warszawskich" słowa Tomasza Manna: "Nie bylibyśmy do pomyślenia,
nie istnielibyśmy, gdyby nie długi szereg tych, którzy nas poprzedzili
i utorowali drogę". I dodałem refleksję Thomasa Browne: "Nawet stare rodziny
nie trwają dłużej niż życie trzech dębów".
Wydarzenia dziejowe i społeczne
spowodowały bolesne ubytki, głębokie przemiany i przewarstwienia wśród
ludności Warszawy. Przybyli z innych części Polski nowi mieszkańcy, jedni
wartościowi, wybitni, inni prości, nie wykształceni, nie obyci. Wszyscy
oni stanowili nową krew, którą organizm miasta wchłonął łapczywie. I nic
to, że doszło do wielu zderzeń kulturowych i obyczajowych, które stawały
się tematem dowcipów i anegdot.
Zawsze twierdziłem, że Warszawa
emanuje trudną do zdefiniowania magią. Faktem oczywistym jest, że ludzie
nowo przybywający do stolicy z bliższej lub dalszej prowincji, w szybkim
tempie stawali się z krwi i kości warszawiakami, przejmując tradycyjne
zalety i wady mieszkańców, I chociaż warszawska kultura plebejska i żydowska,
obyczajowość, gwara, akcent w języku, ostatecznie przeminęły, coś przecież
ważnego przetrwało, coś co do dzisiaj magnetyzuje emigrantów z innych
obszarów Polski i świata.
Zapytajmy przekornie: skoro
jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Bo przecież my, starsi obywatele
stołecznego miasta, widzimy gołym okiem zjawiska groźne i niepokojące,
zastanawiamy się nad przyczynami powstawania tak licznych środowisk przestępczych,
chuligańskich, narkomańskich, anarchicznych. Zjawisko jest poniekąd światowe
- ogolone łby członków agresywnego motłochu na stadionach sportowych i
koncertach rockowych nie są monopolem Warszawy. Zresztą i w przeszłości
dochodziło w tym mieście do rozmaitego rodzaju ekscesów, choćby w czasie
odbywających się tutaj sejmów. Norman Davies, bardzo przyjazny Polsce historyk
brytyjski, w książce "Polska, Boże igrzysko", przypomniał bezceremonialnie,
że Warszawa bywała w XIX wieku "miastem powstańców i bandytów". Czyli
nohil novi sub sole.
Sytuacja jest niekiedy schizofreniczna:
istnieje duża grupa ludzi, którzy egzystują jakby w dwóch płaszczyznach
- widzą świat, jakim jest obecnie, ale też nieustannie poruszają się w
strefie pamięci i wyobraźni. Nowe pokolenia buntują się przeciw powszechnie
obecnym stygmatom Warszawy cierpiącej, walczącej, heroicznej. Przeciw obrazom
barykad, pustyni gruzów, rusztowań. Ucieczka od przeszłości nie może się
jednak udać. Historia jest bowiem jedynym niekwestionowanym wyróżnikiem
stolicy Polski wśród tysięcy innych, często piękniejszych i szczęśliwszych
miast na kuli ziemskiej, I oto paradoks: nie chce się trwania ciągłej atmosfery
cierpiętnictwa we wspomnieniach o wszystkim co tutaj się działo, równocześnie
zaś nasila się ciekawość wydarzeń z przeszłości. Przeważ nie pod warunkiem,
że dotyczą one naszej rodziny, naszych bliskich którzy przeminęli lub przesuwają
się w strefę cienia.
O ileż łatwiej układają się
sprawy w Krakowie, który - na szczęście dla Polski! - ocalał i dziś
porównywany jest (z odrobiną emfazy) z Florencją. Tam ocalały nie tylko
stare kamieniczki i świątynie, ale i wielowiekowe klany rodzinne. Tam wchodzi
się do mieszkań urządzonych antykami, pełnych portretów rodzinnych na ścianach,
kultywuje się staroświecką uprzejmość, zachowuje dumę z rozwagi i dystansu
do wydarzeń w przeszłości.
No tak, Warszawa jest inna.
Ma inny temperament zbiorowy, mniejszą dozę cierpliwości, spokoju. Wiedzą
o tym doskonale ci, co weszli z zewnątrz do warszawskich rodzin i latami
usiłują dopasować się do tutejszych zwyczajów i ustaleń.
Jakiś amerykański mędrzec zauważył,
że drzewo rodzinne jest jak jazda pociągu do tyłu; ona mówi ci skąd przybyłeś,
ale nie udziela informacji dokąd zmierzasz. Dla wielu nowych członków warszawskich
rodzin pociąg często stoi w miejscu. Ale semafor wcześniej czy później
uniesie się w górę. Tylko głupcy nie rozumieją że nie jesteśmy znikąd.
Lecz prawdą jest także, że porusza nas bardziej przyszłość naszych dzieci
niż przeszłość naszych rodziców, i tylko w chwilach wyjątkowego nastroju
myślimy o przypadkach szczęśliwych lub strasznych, które były udziałem
naszych matek i dziadków. Żyjemy dniem dzisiejszym, rzadko wspominając
słowa wieszcza:
Czym jest me czucie?
Ach, iskrą tylko!
Czym jest me życie?
Ach,
jedną chwilką.
Trwa tymczasem - rozejrzyjmy
się dokoła -parada warszawskich pokoleń. Stale innych, a przecież
(choć wspomaganych sokami z zewnątrz) wyrastających z tego samego pnia.
Olgierd Budrewicz
Od Fundacji
"Portret Rodzinny Warszawiaków"
jest kontynuacją akcji i wystaw organizowanych przez Fundację "Fotografia
dla Przyszłości" przy udziale Fotoklubu Rzeczypospolitej Polskiej Stowarzyszenia
Twórców. Autorem projektów jest Mieczysław Cybulski, dzięki jego zaangażowaniu
odbyły się akcje: "Portret warszawianki", "Portret dla Ewy", " Wszystkie
dzieci są nasze", "Odkrywanie", "Jeden dzień Warszawy" , "Jeden dzień z
życia Warszawy", "Fotografie dla Przyszłości".
Wystawa "Portret Rodzinny Warszawiaków"
jest prezentacją 131 rodzin warszawskich i stanowi fotograficzny zapis
socjologiczny rodzin warszawskich w ich mieszkaniach lub w otoczeniu domu.
Jest to dokument z przełomu XX/XXI wieku (akcję rozpoczęto w grudniu 1999
roku i zakończono we wrześniu 2001 roku ) i posiada znaczące wartości poznawcze
dla przyszłych pokoleń. Autorzy fotografii są członkami Fotoklubu RP.
Następnym zamierzeniem Fundacji
"Fotografia dla Przyszłości" jest akcja "Portret rodzinny Polaków" obejmująca
wszystkie regiony kraju. Jerzy Wygoda członek Fotoklubu RP z Regionu Podkarpackiego
realizuje projekt fotografując rodziny rzeszowskie.
Fundacja "Fotografia dla Przyszłości"
działa od roku 1990. Prowadzi w Placówce Kultury Fotograficznej w Warszawie
różne formy szkolenia w dziedzinie sztuki fotograficznej dla młodych. Organizuje
plenery artystyczne, wystawy, konkursy i współpracuje z placówkami kultury
w kraju i zagranicą.
Jest otwarta na działania kulturotwórcze,
skierowane zwłaszcza do młodzieży.
Małgorzata K. Dołowska
AFRP
Dyrektor Fundacji "FdP"
|