18 i 19
sierpnia 2012
Na
Zamku w Liwie
Dawno,
dawno temu...
Było
spokojnie, letnia pogoda niezauważalnie barwiła promieniami słońca
urodę młodych wybranek. To tu, to tam nieśmiałe spojrzenia spotykały się. Serca biły mocniej. Ukryta radość
jednak była co raz bardziej widoczna. Obrazy
wprost sielankowe...
Roku Pańskiego 1302 na zamku Liwskim zasiada Markus
- najemnik niemiecki w służbie króla polskiego. Już dawno minęły czasy zawieruch wojennych, od kilku lat życie toczy się spokojnym tempem.
Wytyczono granice,
które od lat nie są naruszane przez żadnych najeźdźców. Markus wiele czasu poświęca na wychowanie swego
jedynego syna Gwidona, który mimo młodego wieku, charakteryzuje się wybitnymi zdolnościami zarówno w sztuce
wojennej, jak i umiejętnościach władania bronią wszelaką. Zaiste rzadko można spotkać tak zdolnego
młodzieńca, który posiada już cechy prawdziwego rycerza. Można rzec; jaki ojciec taki
syn. Sława za Markusem ciągnie się od niepamiętnych lat, gdy jako niewiele starszy wiekiem od swego syna walczył u boku
Władysława Łokietka, wspólnie wspierając Leszka Czarnego. W 1280 roku wespół z Łokietkiem zdobyli gród
Jazdów wypędzając z niego Konrada II.
Po latach nieustających walk przyszedł czas na spokojniejsze życie
dla Markusa, Łokietek dał mu pod opiekę zamek Liwski stojący na granicy ziemi mazowieckiej i podlaskiej. W
ciągu kilku lat Markus zaprowadził ład i porządek. Ziemie były żyzne więc i ludzie się
radowali. Kupcy
chętnie zaglądali na te tereny, wiedząc, że spokój i bogactwo panuje na ziemiach, którymi opiekuje się
Markus. I tak mijały lata.
Nikt nie spodziewał się, że długotrwały spokój pryśnie jak bańka mydlana, że już niebawem złowroga
nawałnica pojawi się nad ziemią liwską. *1
Spojrzenia...
Zabawy...
Ostatnia
zabawa, ostatnia bezpieczna kąpiel...
Nadciągają
kolejni barbarzyńcy.
Starsi,
wiekowi ludzie opowiadali o takich, którzy zrobili tu spustoszenie.
Po
pewnym czasie.
Koloryt namiotów zapełniał podzamcze. Nadciągała
nieunikniona mroczność dnia i nocy.
Niepewność
udzielała się dorodnym i pięknym... przechodzącym przyspieszonym
krokiem obok namiotów.
Rycerzy
przybywało...
Jednak
patrzono z niedowierzaniem na rycerzy, Czy to może mieć miejsce tu, w
Liwie, gdzie panowała
zawsze zgoda, radość, zabawy? Gdzie zapomniano o dawnych
strasznych czasach?
Opowiadano
wówczas przeróżne legendy. Legendę o Żółtej Damie opowiadano
w każdej chałupie, na rynku, przed kościołem...
Tak opisuję pewną
scenę Zacny Węgrowianin panujący na Zamku w Liwie:
Po sumie mieszczanie wylegli gromadnie na plac przed kościołem
gdzie pod rozłożystymi lipami liczni przekupnie rozstawili kramy ze słodyczami, błyskotkami i różnym towarem zamorskim.
Część gawiedzi skupiła się przy wędrownym lirniku. Ludzie sypali mu grosze do czapki i zagadywali wesoło:
- Powiadajcie, jakie to dziwy wasze oczy na świecie szerokim widziały? Po tej brodzie widać, że nie od dzisiaj wędrujecie, pewnikiem niejedno przeżyliście w drodze!
Dziadyga uśmiechał się dobrotliwie i węźlastymi palcami gładził długą, białą brodę.
- Cuda światowe was ciekawią, a przecież i o waszym Liwie w świecie głośno. Rok temu, na dożynkach aż Łucku byłem i kumoter opowiadał mi o jakiejś zjawie, która się podobno w ruinach waszego zamku pokazuje.
Obecni pokiwali potakująco głowami, a ksiądz proboszcz, przysłuchujący się z boku rozmowie, z powagą powiedział: - Wszystko to prawda, ale co to takiego i czemu się po świecie błąka, tego nikt w Liwie nie wie.
- A więc jeśli taka wasza wola, posłuchajcie mojej opowieści - rozpoczął gadkę lirnik, przebierając palcami po gryfie.
Było to dawno, bardzo dawno temu. Zamek liwski był piękny i potężny. Rządził nim kasztelan, rycerz dobry i pan szczodrobliwy. Miał on żonę urody wielkiej imieniem Ludwika, którą wiernie miłował był - nie tak, jak to dzisiejsi panowie czynią. Ona też kochała go całym sercem.
*2 »